„Przez siedem lat tylko raz byłam dwa tygodnie na urlopie. Nie dorobiłam się majątku. Wszystko inwestowaliśmy z mężem w interes, żeby mieć godną starość…”. – Te gorzkie słowa płyną z ust pani Alicji Bobber, która razem z mężem siedem lat temu postanowiła wejść do galerii Ascana w Gorzowie Wielkopolskim. Do dzisiaj Bobberowie dorobili się dwóch milionów długów!
Z panią Alicją spotykam się w Poznaniu. Kiedy dowiedziała się, że w tamtejszym hotelu OSON organizuje spotkanie z najemcami, postanowiła przyjechać aż spod Szczecina.
– Cieszę się, że mogłam tu przyjechać i spotkać się – mówi na wstępie drżącym z emocji głosem. – Przynajmniej nie zwariuję… Człowiek musi z kimś rozmawiać, mieć poczucie, że ktoś inny chce go jeszcze chociażby wysłuchać.
Patrzę w oczy tej czterdziestoczteroletniej kobiety i widzę, jak nieustannie delikatnie, niemal niedostrzegalnie, drżą jej mięśnie wokół oczu.
– Wciąż nie mogę uwierzyć… – mówi tymczasem szeptem pani Alicja, a chwilę później zaczyna opowiadać…
Nasza przygoda z galerią zaczęła się w 2007 roku. Nasz znajomy prowadził w galerii Ascana dwa lokale gastronomiczne. Szło mu całkiem dobrze, ale miał już pomysł na inny biznes i pewnego dnia zaproponował, abyśmy przejęli jego restauracje. Po namyśle, po sprawdzeniu dokumentacji, przychodów, wydatków, uznaliśmy z mężem, że zaryzykujemy. Miała to być nasza inwestycja na starość. Pewny biznes zamiast żebraczej emerytury państwowej. Przejęliśmy więc restaurację Akropolis – 19 metrów kwadratowych z czynszem 70 Euro za metr kwadratowy i Karczmę o powierzchni 52 metrów kwadratowych za 56 Euro miesięcznie za metr.
Remont obu lokali, ich adaptacja i doposażenie kosztowało nas prawie 400 tys. zł. W tym celu zaciągnęliśmy kredyty hipoteczne zastawiając mieszkanie rodziców męża, babci i moich rodziców. Mieliśmy więc pieniądze, a dodatkowo bank otworzył nam limit w koncie do 200 tys. zł. Zabraliśmy się do roboty.

Na początku nawet nie marzyliśmy o tym, aby zarabiać. Cieszyliśmy się, że starcza na koszty działalności i wszystkie opłaty łącznie z pensjami dla pracowników – wszyscy zatrudnieni byli na etatach. Klientów było dużo, jedzenie im smakowało, widzieliśmy przez sobą perspektywy dalszego rozwoju.

Rok 2008
Okazało się, że nasze znakomicie położone przy wejściu do galerii lokale nie są już tak dobrze położone, bo galeria zlikwidowała dotychczasowe wejście z uwagi na jakieś wady projektowe. Nagle znaleźliśmy się na końcu „łańcucha pokarmowego”. Zanim klienci zdołali do nas dotrzeć, zdążyli zaliczyć już po drodze kilka innych barów, kawiarni i knajpek.
Zaczęliśmy więc po jakimś czasie negocjować z galerią cenę za czynsz, bo skoro położenie się diametralnie zmieniło, to należałoby, uważaliśmy, zrekompensować nam to w czynszu. Ale to było naiwne życzenie. Dyrektor w galerii nic nie mógł, a zarząd w Warszawie nie widział powodu odpowiadać na pisma. A do tego zamiast obniżki przyszła podwyżka!
W końcówce marca dostaliśmy dodatkowo faktury do zapłaty rozliczające rok poprzedni w zakresie części wspólnych. Okazało się, że do dopłaty jest blisko 14 tys. zł za 4 miesiące działania galerii! Gdzie miesięczne opłaty z tamtego okresu były wg umowy. Tłumaczono nam, że pracownik się pomylił i naliczył zbyt niskie zaliczki…
Przy okazji próśb o zmniejszenie czynszu na Akropolisie pierwszy raz usłyszeliśmy, że to nie wina zamknięcia popularnego wejścia od strony parkingu, a nasza. Bo na pewno coś się klientom w naszej ofercie nie podoba, może w wystroju lokalu, może za drogo, zróbcie coś, zmieńcie, inni zarabiają świetnie! Nie straciliśmy jednak nadziei i zapału do pracy.
Rok 2009
Jeszcze jest w miarę dobrze, wciąż nie brakuje na opłaty. Akropolis nie odzyskał już swojej świetności. My za to nabieramy doświadczenia, klienci nas lubią, galerie z Polski wysyłają nam oferty współpracy, no nic tylko cierpliwie czekać, aż zaczniemy zarabiać. Właściciel Askany zaczyna tymczasem budowę drugiej galerii w mieście, wymienia listę najemców, którzy wejdą. Po namowach podpisujemy umowę na lokal ok 70 m2.
Rok 2010
Zaczyna się. Bank w styczniu wypowiada nam limit na 200 000 zł. Tłumaczą, że kryzys, branża gastronomiczna jest zagrożona, więc proszę zrozumieć… Mamy 30 dni na oddanie pieniędzy. Kanał i piekło. Płacząc udaje nam się zamienić limit na kredyt 10 tys. zł miesięcznie. W galerii tymczasem coraz mniej ludzi. Właściwie klientów jest tyle samo, ale wartość paragonów o wiele niższa. Galeria wprowadza nowych najemców gastronomicznych, bo jak twierdzą muszą czymś przyciągnąć ludzi do miejsc, w których nie ma ruchu.
Prośby o obniżenie czynszu nie przynoszą skutku. Zaczynają się więc opóźnienia w płatnościach. Poznajemy stanowczą panią z windykacji. W dyrekcji galerii tymczasem twierdzą, że skoro spadły nam obroty, to musimy pomyśleć, co robimy źle. Słyszymy, że powinniśmy zachęcać klientów – najlepiej promocjami.
Rok 2011
Bez zmian, jest coraz gorzej.
Rok 2012
Jeszcze gorzej. W naszych głowach puchnie myśl, że coś robimy źle. Ale dobrze, cieszą się w galerii, że współpracujemy z nią i bierzemy udział w różnych akcjach, których koszty ponoszę ja i potem jeszcze w opłatach marketingowych. Galeria co chwilę ma dla mnie propozycję darmowego przygotowania cateringu w zamian za tzw. reklamę.










Tymczasem budują drugą galerię. W Askanie cały rok prowadzą akcje marketingowe na rzecz Nova Park. Pytam w końcu co to za sens, skoro tu jest coraz gorzej, a oni mi na to, że to nasz wspólny interes!!!
Końcówka roku – oznajmiamy im, że nie wchodzimy do Nova Park. Nie mamy pieniędzy na inwestycję. Poza tym zmieniły się plany galerii i dostaliśmy lokal 160 m2 (!!!) zamiast o połowę mniejszy. Zapytałam, jak ja mam dać rade na takim lokalu skoro KFC ma o połowę mniejszy. Ale oni we mnie wierzyli! „No, pani Alicjo, czynsz będzie niższy, bo to duży lokal a pani coś wymyśli. Faktycznie, czy się stoi, czy się leży, czy za 70m, czy za 160m trzydzieści tysięcy się należy…
Boże, ile nocy nie przespaliśmy rozmyślając. Lepiej nie wchodzić, no ale obiecali, że jak wejdziemy to dadzą nam jeszcze 160000 na adaptację lokalu i zmniejszą czynsz w Askanie. Pomożemy, pani Alicjo, pomożemy!!! Co zrobić, trzeba coś wymyślić. Wymyśliłam – z części lokalu zrobiłam kebab na foodcourt, z części restaurację, wszystko na wspólnej kuchni – ekonomicznie. Damy radę, jesteśmy z mężem bardzo pracowici, żadnej pracy się nie boimy – ze wszystkim sobie poradzimy.
Rok 2013
Prace w galerii dobiegają końca, przejmujemy lokale, to co trzeba w nich zrobić, to kosmos, wszystko firmami, które galeria wynajmuje. Wykonali prace, a potem położyli nam zlecenia do podpisu i zapłaty. Żadnych materiałów, sprzętów nie można do lokalu dowieźć, bo trzeba się zapisać na wjazd. A kolejka na kilka dni. Zrobiłam awanturę i powiedziałam, że maja po mnie zadzwonić, jak uporządkują burdel. Więc jako jedna z nielicznych nie musiałam się ostatecznie zapisywać na to, że transport przywiezie coś do mojego lokalu. Ale skoro się odezwałam, to chcieli pokazać, kto rządzi i pani architekt powiedziała, że nie odbierze szklanych witryn, bo są plastikowe…
Nadszedł dzień otwarcia. Piękny. W galerii mało lokali otwartych, bo nie wszyscy zdążyli. Ale jakie piękne otwarcie: prezydent miasta, oficjele, jakaś gwiazda i catering z Sheratona w Poznaniu! Oczywiście byłam zaproszona, ale jak tu pójść, kiedy w galerii otwartych kilka lokali, wiec cały Gorzów snuł się po tych otwartych. Szczęście trwało dwa tygodnie. Zero ludzi. I, o matko! nikt nowy się nie otwiera.
Po chyba czterech miesiącach Apsys spotkał się z najemcami na zebraniu, w hotelu, darmowa kawa i ciasto. Porozmawiać o planach marketingowych na dany rok. Zajebiste mieli plany. Zatrudnili specjalną firmę. Cały ich plan opierał się na tym, że firma będzie dostarczała jakieś maszyny do losowań, a my będziemy przekazywali fanty. Wszystkie, dokładnie wszystkie akcje opierały się na fantach ze sklepów albo w formie bonu, albo materialnej. Zwróciłam im wtedy uwagę, że nie muszą płacić firmie marketingowej, że skoro to my opłacamy akcję podwójnie, opłata marketingowa plus fanty, to po co płacić trzeci raz firmie. A ponadto nie będzie to żadną zachętą ponieważ już wszyscy mają same promocje, aby tylko ktokolwiek się pojawił.
Było tak dobrze, że otwarcie było w kwietniu, a w czerwcu mój mąż juz miał ciężką depresję. To inteligentny facet, wiedział, że jesteśmy w gównie bez wyjścia. Galeria otwarta w połowie, reszty najemców nie ma. Obroty w Askanie o pięćdziesiąt procent w dół. Najemcy zaczęli się buntować i w końcu galeria zrezygnowała z czynszu na pół roku. Za prąd w lokalu, w którym nie było co robić miesięcznie płaciłam 6000 zł. Pomimo braku opłat czynszowych budżet miesięczny nie domykał się na ok 30000 zł. Firmę męża wykończyliśmy.
Mąż nie mógł dojść do siebie, leczenie. Musiałam sobie radzić. Z pustej restauracji, żeby przyciągnąć ludzi z miasta zrobiłam właściwie dom kultury. Piękny czas, piękne spotkania, ale wszystko darmo, a jeszcze trzeba było zapłacić. Od dłuższego czasu radziliśmy się prawników, co robić – wszyscy rozkładali ręce.










Punkt kulminacyjny nastąpił, kiedy okazało się, że chcą mi pokazać, kto tu rządzi i odcięli mi prąd w Askanie za niedopłatę 600 zł… Potem wydzwaniali żebym się nie wygłupiała, że to tylko 600 zł, żebym pożyczyła, że Nova Park jeszcze nie ma odciętego prądu. Powiedziałam, że dość mam długów, tyle kłopotów, że nie mam więcej siły.
Całe wyposażenie zostało w lokalach, tylko leasing pozabierał swoje sprzęty. Obydwie galerie naliczyły 12 miesięczne kary. Długów, gdybym chciała spłacić, to już będzie ponad 2 miliony. Ale nie wiem dokładnie, bo to jest poza moim zasięgiem. Pism od komorników już nawet nie czytam. Mąż w zeszłym roku miał bardzo poważny wypadek, leżał w śpiączce. Jak się wali, to na całego.
Tekst: obserwator.
Spotkanie, czerwiec 2015, Poznań.